piątek, 11 października 2013

Rozdział I

Przez gęstwinę drzew przedziera się światło księżyca, którego blask pada na wydeptaną ścieżkę. Wszędzie panuje cisza, zakłócana jedynie śpiewem leśnych ptaków lub szumiącym potokiem. Czasem tędy przebiegnie drobna zwierzyna, uciekająca przed kimś lub przed czymś. Nawet z tak dużej odległości usłyszeć można niewyraźnie kroki ludzkie. Takie ciche, że tylko jak pochylimy się do ziemi i wyczujemy jej lekkie drganie, będziemy mogli stwierdzić, że są jak najbardziej prawdziwe. Można też ustalić, że owa osoba biegnie. I to szybko.
Jej ciemne ubranie idealnie wtapia się w otoczenie, tworząc doskonały kamuflaż. Pewnie stawiane kroki świadczą o tym, że postać zna tu każdy zakamarek, każdą pułapkę czyhającą na nieznajomych. Zza głowy podskakuje w rytm chodu zielony warkocz, a czarna maska idealnie zasłania twarz na której ze zmęczenia pojawiają się malutkie kropelki potu. Przyspieszony, niemiarowy oddech, coraz bardziej utrudnia jej przebycie trasy. Nie zwraca na to uwagi i jednocześnie ignoruje narastający ból w mięśniach. Nogi odmawiają jej posłuszeństwa, ale zmusza je do nie przerywania czynności. Jednak z każdym kolejnym ruchem wydają się coraz cięższe i słabsze.
W końcu osoba ustaje, by choć trochę zaczerpnąć tchu. Łapie się jedną ręką za klatkę piersiową, próbując uspokoić serce, które teraz bije w szybkim, nienaturalnym tempie. Dłonią wyczuwa jak ono mocno bije, tak jakby miało za niedługo wyskoczyć z piersi. Nogi ugięły się pod nią, ale zdążyła ręką oprzeć się o pobliskie drzewo, unikając upadku. Odwróciła nerwowo twarz w stronę, z której biegła. Nagle tuż po drugiej stronie drzewa dało się słyszeć szelest. Oderwała się jak oparzona od kory. Czy ktoś tam jest? Usłyszała po chwili ciężkie, mosiężne buty zmierzające w jej kierunku. Nie miała innego wyjścia jak wdrapać się na dąb. Poszło jej to w miarę sprawnie. Z tak słabą kondycją jaką miała, nie sądziła, że zdoła pobiec taki kawał drogi, a co dopiero mówić o nieprzewidzianych wspinaczkach po grubych gałęziach dębu. A jednak przypływ adrenaliny podziałał jak kubeł zimnej wody, sprawiając, że jej możliwości wzrosły trzykrotnie. Z takiej wysokości wszystko widziała. Jednostka, która ją ścigała zatrzymała się rozglądając naokoło. Po przeciwnej stronie także ukazali się ubrani na czarno mężczyźni, wyposażeni w karabiny. Zapędzili kogoś w kozi róg. Spojrzała na dół. Pod drzewem ktoś był.
„On pewnie też uciekł” – tylko to zdołała wywnioskować.
Zbliżali się do owej postaci powoli, a na ich twarzach malował się szyderczy uśmiech. Jeden z nich podszedł na tyle blisko, że uciekinier splunął mu prosto w twarz. Zamknęła odruchowo oczy, przypominając sobie sytuację, której była świadkiem. Na pewno skutki tego typu zachowań nie należały do przyjemnych.
- Jak śmiesz, śmieciu!
Jeden z żołnierzy złapał go mocno za gardło i uniósł nad sobą. Po czym rzucił nim z taką siłą, że tamten mało nie stracił przytomności. Odbił się od pnia drzewa osuwając na ziemię. Mimo tego podniósł się, trzymając za ramię. Patrzył się im hardo w oczy, co szczerze zaimponowało Fumiko. Nie miał szans, ani żadnej broni. Kompletnie nic, a jednak się nie poddawał.
- On jest nasz! – krzyknął ktoś z tyłu.
Dziewczyna odwróciła głowę skąd dobiegał głos, po czym zza zarośli wynurzyła się kolejna jednostka.
„Biorą mnie za niego” – przeszło przez myśl zielonowłosej.
Przytrzymała się kurczowo pnia drzewa bojąc się nawet oddychać, aby nie zdradzić swojej obecności.
- To my mieliśmy się go pozbyć. Spadajcie.
- Nie zamierzamy wszczynać z Wami kłótni. Tak, czy inaczej on ma zginąć. Wszystko jedno który z nas go zabije.
Wycelował karabin prosto w srebrnowłosego i bez namysłu nacisnął spust.
W ostatniej chwili zielonowłosa zeskoczyła z gałęzi, wprost na zbiega powodując, że upadł na ziemię i uniknął strzału. Rozległ się krzyk. To jeden z żołnierzy padł martwy ugodzony pociskiem. Dziewczyna korzystając z nieuwagi podniosła się z ocalałego i szarpnęła za jego morową koszulę, dając do zrozumienia, że ma biec za nią. I znów trzeba mknąć, byle dalej od tego miejsca. Za nimi wystrzeliwały kolejne serie strzałów. Nie mieli dużo siły. Wiedzieli doskonale, że za niedługo, nie dadzą rady. Skręcali za kolejne pnie, próbując zgubić prześladowców.
Wtem ktoś złapał ją za warkocz i pociągnął w swoją stronę przyciskając jednocześnie zimne ostrze noża do jej szyi. Krew w niej zamarła, a w oczach zobaczyła ciemne plamki. Zadrżała z obawy, co może się za sekundę stać. Nie mogła zrobić ani jednego ruchu. Uniemożliwił jej to, przytrzymując nadgarstki. Docisnął nieznacznie grot, powodując, że wypłynęła spod niego wąska strużka krwi. Nie zdążył nic więcej zrobić. Momentalnie znalazł się na ziemi podcięty przez srebrnowłosego. Nim się zorientował co się dzieje, stracił obydwoje z oczu.
Zaciągnęła go za jedną z większych skał. Wyżłobiono w niej otwór, który spokojnie pomieściłby jedną osobę. Właśnie. Jedną. Wcisnęli się z trudem i wstrzymali oddech słysząc krzyki dobiegające dosłownie za nimi. Dzięki Bogu nie mieli psów. Przyniosło jej to satysfakcję. Uciekła tak niespodziewanie, że zapomnieli nawet wziąć ze sobą tych zwierząt, które wygłodniałe z chęcią odgryzłyby jej głowę. Hałas cichł z każdą minutą. Wreszcie nastała kompletna cisza. Odeszli. Czując ulgę, westchnęła głośno. Nabrała wreszcie powietrza do płuc, które było wilgotne i pachniało liśćmi. Napawała się tym zapachem. Zapachem wolności. Udało jej się! Zdołała wreszcie uciec i nie ucierpiało na tym jej zdrowie. Miała ochotę wstać i skakać z radości, ale coś ją przed tym powstrzymało. Spojrzała na chłopaka, który znajdował się tuż koło niej. Byli we dwoje przyciśnięci w małej kryjówce. Wyswobodziła się z niej i upadła na plecy wbijając wzrok w korony drzew. W lesie było ciemno, nawet księżyc nie zdołał go do końca oświetlić. Tylko niektóre miejsca były bardziej widoczne od innych.
Chciało jej się pić. Wyczerpana bieganiną marzyła o zimnej, orzeźwiającej wodzie. Oczami wyobraźni widziała siebie przeglądającą się w strumieniu czystej wody i pijącą ją łapczywie. Oblizała językiem suche usta.
Czuła na sobie czyjś wzrok, więc urwała snucie fantazji. Wsparła się na łokciach i przekrzywiając lekko głowę popatrzyła się na nieznajomego, któremu uratowała życie. Czemu to zrobiła? Sama nie wiedziała. Może obudziły się w niej ludzkie uczucia, a od lat wpajane zasady, że warto się troszczyć tylko o siebie, niewiele dały. Patrzyli się na siebie przez dłuższą chwilę, analizując jedno drugiego. Nie poruszali się, jakby bojąc, że spłoszą drugą osobę.
- Dlaczego mnie uratowałeś? – zadał to trudne pytanie.
Nic nie odpowiedziała. Nie może, przecież ufać komuś kogo zna zaledwie kilka minut. Pierwszy raz spojrzała się na jego oczy i zauważyła w nich coś znajomego. Były prawie takie same jak jej. Przestraszone i zdeterminowane. Ale w nich było coś jeszcze, czego nie mogła do końca rozszyfrować.
- Po prostu - tylko tyle z siebie wydusiła, nie chcąc powiedzieć niczego, co mógłby później wykorzystać przeciwko niej.
Podniosła się z ziemi i spojrzała na niego z góry. Chwyciła się za tylną kieszeń czując pod palcami, schowany tam wcześniej scyzoryk. Na pewno z nim czuła się pewniej, jeśli mały kawałek stali może jako takie poczucie bezpieczeństwa dać.
- Nie mam nawet niczego, by Cię zaatakować. Poza tym, jedziemy na tym samym wózku - nie uszło jego uwadze, że nieznajomy chwyta za jakąś broń.
On niestety nie miał tego szczęścia. Był całkowicie bezbronny, co doprowadzało go do szału. Oprócz siły pięści, niczym znaczącym nie dysponował.
Nie chciał mieć żadnego długu wdzięczności w stosunku do kogoś. On był indywidualistą i przede wszystko cenił sobie niezależność. Myśl, że ktoś nawet w najmniejszy sposób pomógł mu w ucieczce, dręczyła go, a co dopiero mówić o uratowaniu życia.
- Masz rację - przyznała szczerze.
Do tej pory działała zupełnie sama, a teraz poczuła, że ma wsparcie. Wystarczyła jej sama świadomość, że nie tylko ona wyrwała się z tego piekła.
Podała mu dłoń.
Z lekkim wahaniem, ale uścisnął ją, jednocześnie podnosząc się z ziemi. Stanął naprzeciw zielonowłosej. Mierząc ową osobę wzrokiem stwierdził, że ma nawet bardziej wychudzone ciało od niego o ile to w ogóle możliwe. Miała drobną, kościstą dłoń, ale ciepłą. Pewnie była na niezłej głodówce. Ile mogło to trwać? Jedzenie jednej kromki chleba dziennie? Wolał nie wiedzieć. Wyjął z kieszeni spodni jego jedyną czerstwą bułkę i rzucił do swojego wybawcy.
- Nie jestem głodny - skłamał, ignorując skurcze brzucha - potraktuj to jako prezent.
Złapała instynktownie i popatrzyła zaskoczona.
- Wszystkim nieznajomym dajesz takie rarytasy?
- Uratowałeś mi życie. To chyba do czegoś zobowiązuje - wzruszył ramionami, jakby było to coś zupełnie naturalnego.
- Skoro tak, powinieneś o nie dbać, żeby nie umrzeć z głodu.
Oderwała połowę i oddała mu jedną.
- Jesteśmy kwita.
I znowu nastała cisza. Odgarnęła kilka kosmyków włosów opadających na jej zasłoniętą twarz. Przez cały czas nie spuszczała z niego wzroku, wciąż będąc nieufną. Cofnęła się parę kroków i w końcu odwróciła się do niego plecami.
-Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Ci powodzenia - zasalutowała i nim się spostrzegł zniknęła za pniami kolejnych drzew.

3 komentarze:

  1. Jak cudownie widzieć tu wpis :D Ach, i pamiętam go bardzo dobrze. Teraz to muszę tylko zapytać się, kiedy kolejny? Najważniejsze, że dalej piszesz i cieszysz się tym;) :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz po tej dłuuugiej przerwie muszę nadrobić ;). Postaram się wstawiać raz na tydzień, lub dwa. Wszystko zależy od tego ile będę miała wolnego czasu. :*

      Usuń
  2. Ha! Cieszę się, że coś w końcu napisałaś! :)) Bardzo podoba mi się wstęp. Jest jak najbardziej w moich klimatach. :D Czekam teraz na kolejny rozdział. :))

    OdpowiedzUsuń